Przysięgam, że opublikowałam ten post wczoraj. Z powodów technicznych został usunięty i przerzucony do nowego posta. Czy mi wierzycie? Wątpię, ale trudno… Liczę, że miniaturka jest ciekawa i się Wam spodoba…
______________________________________________________________
Jedenastoletnia Vanessa długo czekała na ten dzień, jeden z jej ulubionych w całym roku. Zjeżdżało się wtedy tak wiele rodów czystej krwi w domu jednego z nich. W tym przypadku polowanie na jajka zostało urządzone właśnie w willi Grayów.
Do drzwi pukały po kolei rodziny z dziećmi w wieku od czterech, do trzynastu lat. W jadalni siedziało już całkiem sporo dorosłych i rozmawiało z Katriną, a jeszcze więcej dzieci bawiło się, rozmawiało, siedziało w salonie.
Łatwo było rozpoznać górujące nad wszystkimi Lucy, Susan i Martinę, dwunastoletnie trojaczki, które były wyjątkowo wysokie. Miały po równe siedemdziesiąt cali, co je przerażało. Gdyby nie ten wzrost, nadal by łatwo było je zauważyć, bo były metamorfomagami i nie ukrywały tego.
Lucy miała jasnozielone włosy z wplecionymi różowymi, jak jej oczy kwiatami, Susan białe niczym śnieg oraz złote tęczówki, a Martina turkusowe z patrzałkami w odcieniu intensywnego fioletu. Wszystkie ubrały się dość podobnie w błękitne szaty z wieloma złotymi dodatkami. Rozmawiały ze starszą o rok Adrianne Avery, która z kolei była strasznie niska.
Gdy służące pochowały już wszystkie jajeczka, koło każdej osoby w pomieszczeniu pojawił się wiklinowy koszyk, powiększony od środka i zaczarowany, aby zawartość nic nie ważyła. Drzwi na taras otwarły się, a dzieci które strasznie się już niecierpliwiły, natychmiast wybiegły na zewnątrz po czym zbiegły po drobnych schodkach do ogrodu, który dzięki staraniom wielu służących, skrzatów i chochlików był naprawdę piękny.
Malutkie jezioro pełne kaczek otaczał chodnik z białego marmuru, zostawał co jakiś czas przerywany przez piękną altankę, każdą z kilkoma krzesełkami i stołem zrobionymi z jasnego drewna. Kopuły tych małych budowli były w wielu miejscach zdobione złotymi rzeźbami ludzi, zwierząt lub po prostu roślin. Każda się czymś różniła, była wyjątkowa i coś symbolizowała…
Wokół jeziora rozciągały się wspaniałe łąki pełne intensywnie-zielonej trawy, najróżniejszych roślin, głównie krokusów i żonkili, i bratków… Rosło tam wiele krzewów i drzew pokrytych drobnymi, różowo-białymi kwiatkami, z których utworzył się średniej wielkości gaj.
– Witam serdecznie was wszystkich – zaczęła Katrina – na corocznym, wielkanocnym zjeździe organizowanym przez czystokrwiste rody. Większość pewnie zna zasady gry, ale są tu też nowe osoby, a niektórym z was zawsze mogło się coś zapomnieć. Gra polega na odnalezieniu, jak największej liczby kolorowych pisanek. Od ich koloru zależy liczba punktów, które za nie dostaniecie. Nie wolno wam korzystać z pomocy różdżek, dlatego po grze zostaną sprawdzone przeze mnie. gdybyście się zgubili, to w waszych koszykach są takie delikatne kuleczki, które zostały zaczarowane, aby zawsze były na wierzchu, chyba że je wyjmiecie. Jak wypadną to wrócą. A więc jeśli się zgubicie weźcie je i rozdepczcie, a przetelportująwas z powrotem w to miejsce. Na wszelki wypadek wasze koszyki są cały czas śledzone na tym pergaminie – powiedziała wskazując na krótki zwój, który trzymała w ręce – i zawsze mamy je na oku. Dostaniecie teraz takie pierścienie, które zostaną z wami do końca tego dnia. Równo o godzinie piętnastej przetelportują was w to miejsce, na podliczenie głosów. Start! – krzyknęła.
Zgodnie z tradycją gospodarz kończył pół godziny przed czasem, przez znajomość terenu, więc Vanessa chcąc jak najprduktywniej wykorzystać ten czas natychmiast zaczęła biec. Postanowiła ubrać się w mugolskie ubrania, które do biegania i zbierania, były o wiele wygodniejsze.
Bieg zaczęła od altanki, poświęconej jej samej i znalazła tam w doniczce z paprocią aż cztery zielone jajka, a te były warte aż po dwadzieścia punktów! Potem ruszyła w stronę gaju, ponieważ wiedziała, że do altanek nie zdąży. Po drodze wypatrzyła jeszcze trzy żółte jajka po piętnaście punktów i dwa niebieskie po pięć. Wrzucała wszystkie po kolei do koszyka, gdzie mimo rzucania nimi nie pękały.
Znalazła jeszcze kilka czerwonych po dziesięć punktów, więc docierając do lasku miała już ponad dwieście. Gdy wbiegła pomiędzy drzewa zaczął się istny wyścig. Co chwilę ktoś kradł jej zdobycz z pod nóg. „Przecież przestrzeń jest ogromna, a wszyscy idą w tą stronę, co ja” – pomyślała Gray.
Zastanowiła się, czy na poprzednich zawodach też tak było i nagle ją oświeciło. Za każdym razem wygraną zdobywał gospodarz, a poprzedniego roku wszyscy szli w tym samym kierunku, co Malfoy, podbierając mu z pod rąk, przez co był pierwszym przegranym organizatorem imprezy. Oni chcieli wiedzieć, gdzie jest największa zdobycz i zabrać ją dla siebie, bo gospodarze zawsze to wiedzieli…
Postanowiła przechytrzyć ich i gdy tylko zobaczyła, że żadne z nich nie patrzy pobiegła wprost, po czym za pomocą magii bezróżdżkowej rzuciła zaklęcie Pętli Czasu, po czym skręciła w lewo. Gdy odbiegła dostatecznie daleko pozwoliła czasowi płynąć z normalnym tempem. Mocno ją to wyczerpało i zachwiała się.
Upadłaby, gdyby nie rosnące opodal drzewo, którego się przytrzymała i powoli zsunęła na ziemię. Wyjęła z kieszeni eliksir regeneracyjny i wypiła go duszkiem bez najmniejszego zawahania. Przyzwyczaiła się już do tego gorzkiego smaku.
Gdy wywar zaczął działać odczekała chwilę, po czym wstała i spojrzała w górę. Aż oniemiała z wrażenia. Na drzewie było chyba z dwadzieścia zielonych i piętnaście czerwonych jajek zastępujących liście i małe pączki. Zaczęła je zbierać, a gdy skończyła zobaczyła kolejny taki pieniek. A potem kolejny i kolejny, i kolejny. Gy oberwała już wszystkie poszła szukać dalej. Znalazła żółte jajko wśród mleczy, prawie rozdeptała jedno zielone wylegujące się na trawie i zobaczyła prześliczną polanę z tulipanami.
Podeszła do nich i powąchała jednego, a gdy to zrobiła ten się otworzył i wysypało się z niego aż pięć pisanek. Ktoś musiał użyć zaklęcia, aby je tam wcisnąć. Gdy zebrała wydmuszki ze wszystkich jajek, pobiegła dalej. To, co zobaczyła, naprawdę sprawiło, że szczęka jej opadła.
Oczko wodne z zielonymi i niebieskimi jajkami zamiast wody. Zaczęła je zbierać i wrzucać do koszyka nie zważając na ich delikatność. Wiedziała, że były zaczarowane, aby kilkuletnie dzieci nie zniszczyły ich oraz swoich szans na wygraną.
Gdy skończyła już miała się zabierać za szukanie nowej zdobyczy, ale zobaczyłam, że pomarańczowy kamień na pierścieniu wibruje i świeci. Ledwo zdążyła zacisnąć zęby i byłam koło domu. Podała Agnes, służącej stojącej opodal, koszyk i usiadła obok Katriny w altance jej mamy.
Nie wiedziała, o czym mogłyby rozmawiać, więc zaczęła się przyglądać swoim dłoniom. Obok niej siedziała Narcyza Malfoy, a na przeciwko Augusta Longbottom, wyjątkowo surowa dla swojego wnuka, starsza kobieta. Naturalnie już zsiwiała, ale farbowała się na ciemnorudy kolor, który w jej przypadku wyglądał okropnie, jednak nikt nigdy nie odważył się jej tego wyznać.
Po półgodzinie, w jednym momencie w ogródku pojawiło się około pięćdziesięciu osób. Służące, chochliki i skrzaty natychmiast rzuciły się po koszyki. Vanessa uśmiechnęła się lekko na widok małej Polly, która zawzięcie broniła swojego koszyka przed nimi. W końcu jej mama do niej podeszła i podała zdobycz Shiarze.
Dzięki zaklęciu podliczono punkty. Najwięcej zdobył o dziwo Draco, na drugim miejscu Vani, a na trzecim Lucy, która wygrała poprzednie zawody. Po kolei do sprawdzenia brali nasz różdżki. Jako że pochodzili z wysoko postawionych rodów, dostawali je najpóźniej w wieku ośmiu lat.
Patyk Gray był czysty, więc szybko go zwrócili, tak samo Lucy i prawie wszystkich zebranych. Po chwili jednak wyprowadzono dwójkę oszustów. Była to Adrianne Avery i Draco Malfoy. Zdyskwalifikowano oboje, więc Ness weszła na pierwsze miejsce, Lucy była zaraz za nią, a na trzecie wskoczyły Susan i Martina, które zremisowały.
Zwyciężczyni spojrzała za oddalającymi się Adrianne i Draconem. Wiedziała, że nie zostaną już nigdy zaproszeni na „jajkowanie”, jak nazywała imprezę Vanessa. Gdy zostały im wręczone nagrody w postaci medali dla trojaczków i pucharu dla mistrzyni, koszyczki zostały zwrócone właścicielom, a pisanki wróciły do prawdziwej postaci. Jajka nie bez powodu miały przyznawaną konkretną ilość punktów. Odliczano je po galeonach, które w jednym zaklęto.
Zaczęła gać muzyka, a ludzie bawili się, ale po paru godzinach dorośli i młodsze dzieci niestety musieli rozejść się do domów. Młodsi zostali, ponieważ zgodnie z tradycją, ta sama osoba urządzała i polowanie i Lany Poniedziałek.