sobota, 19 grudnia 2015

Rozdział 5 Atak



Rozdział dedykuję Gabsone nene z http://nowa-w-hogwarcie.blogspot.com/ za bardzo szczere komentarze, które mogą mi pomóc przy poprawianiu poprzednich rozdziałów oraz pisaniu kolejnych.


Rozdział 5
„Atak”


Vanessa obudziła się dość późno. Dzień wcześniej rano wstała i siedziała, plotkując cały dzień z koleżankami. Wieczorem nie mogła zasnąć i tylko leżała na łóżku. Po jakimś czasie wypiła Eliksir Słodkiego Snu i udało jej się w końcu odpocząć. Dzięki jej perfekcji w ważeniu eliksirów znakomicie się wyspała. Dziewczyna rozejrzała się po pokoju i stwierdziła, że jej koleżanek nie było. Niespecjalnie się tym przejęła i machnięciem różdżki zmieniła swój strój. Było dość ciepło, ale nie gorąco, z czego się bardzo cieszyła. Stwierdziła, że i tak nie zdąży już na śniadanie, bo kolejną lekcją było zastępstwo i zamiast transmutacji mieli zielarstwo w oddalonej od zamku szklarni, więc wezwała Ikę, aby dała jej coś do zjedzenia, a później kazała się Shiarze uczesać. Ta zrobiła jej kłosa, który idealnie pasował do białej jedwabnej bluzki i cienkiego zielonego sweterka oraz krótkich jeansowych spodenek.
W tym czasie Ika przyniosła jej herbatę i sałatkę owocową, jej ulubioną, z dużą ilością kiwi. Zjadła pyszne śniadanie, po czym spakowała książkę od zielarstwa, czysty zwój pergaminu i kilka podręcznych rzeczy. Schowała broń oraz różdżki i wyszła. Spojrzała na zegar i zobaczyła, że za pięć minut miał być dzwonek na lekcje. Wiedziała, że się spóźni, ale stwierdziła, że nie będzie biegła, bo fryzura może jej się popsuć, albo Vanessa zapoci sobie ubranie, więc stawiała zwyczajnie większe kroki. Dzwonek zadzwonił, gdy była już na błoniach. Przyśpieszyła jeszcze bardziej i dotarła pod drzwi szklarni numer 1. Na jej szczęście profesorka się spóźniała, więc wtopiła się w tłum klasy. Zaczęła rozmowę z Tavie, jak zaczęła mówić na koleżankę z dormitorium. Blondynce ten skrót bardzo przypadł do gustu, więc nie spierała się z Nessą.
Po chwili profesor Sprout zjawiła się koło nich i przeprosiła wszystkich za spóźnienie, które wynikało z tego, że musiała udzielić nagany walczącym uczniom. Weszli do środka, gdzie było o wiele za gorąco, jak na gust Vanessy. Profesorka zaczęła im opowiadać o słoneczniku fałszującym. Dziewczynka zaczarowała pergamin, aby sam notował jej pismem i zajęła się patrzeniem w okno.
„Słoneczniki fałszujące są dość niebezpiecznymi roślinami. Ministerstwo oznaczyło je trzema gwiazdkami, co oznacza, że są dość niebezpieczne, ale nadające się do udomowienia. Dlaczego są niebezpieczne? Ich śpiew potrafi wywołać omdlenie. Bardziej wrażliwe osoby mogą obudzić się dopiero po dwóch tygodniach…” Zobaczyła w oknie małą sowę lecącą do szklarni. Jak ona jej teraz zazdrościła! Nie musiała siedzieć w tym dusznym miejscu i słuchać gadania starej profesorki o kwiatkach, o których uczyła się w wieku trzech lat! „…Rośliny te potrafią w pewien sposób grać, pocierając o siebie liście. Grają jednak tylko wtedy, gdy ktoś przekroczy wskazaną przez ich cień odległość. Sadzi je się zawsze w lato, w lipcu, a ich cień mierzy się trzeciego sierpnia, po czym mnoży się odległość przez dwa i wychodzi nam promień koła jego terenu…” Matko, jaka nuda! „…Na teren tych roślin można wchodzić tylko wtedy, gdy one na to pozwalają, czyli wtedy, gdy płatki stają się zielone. Gdy są żółte, w nagłym wypadku można się zbliżyć na odległość połowy cienia, ale można zostać na nim tylko pół minuty. Gdy słoneczniki stają się czerwone, trzeba się trzymać, jak najdalej od nich…” Ratunku!!! „Ich fałszowanie, ponieważ dźwięk ich muzyki nie jest zbyt piękny, działa na odległość trzydziestu ośmiu i pół metra…”
W tym momencie dziewczynka się już całkowicie wyłączyła. Sprawdziła tylko pobieżnie stan swoich notatek i zaczęła rozmawiać z Mary o tym, jak szybko minęła niedziela. Nic tamtego dnia się nie działo, tylko większość czasu odrabiała prace domowe, lub przesiadywała w bibliotece i uczyła się. Nauczyciele uwzięli się na Dom Węża i zadawali mu najwięcej prac domowych. Po chwili przyłączyła się do nich Tavie. Po chwili zmieniły temat na niesprawiedliwość nauczycielki transmutacji, która w piątek pokazała, że Snape jest tysiąc razy sprawiedliwszy od niej.
Pod koniec lekcji Gryfonom zadała napisanie wypracowania na pół stopy, Ślizgonom na dwie, a samej Vanessie na pięć, ponieważ obijała się na lekcji. A jak miała się nie obijać, skoro skończyła ćwiczenie, a sama opiekunka Gryffindoru powiedziała, że ten, kto skończy może robić, co chce. Nie wspomniała, że trzeba się do niej z tym zgłosić!
Gdy nareszcie zadzwonił dzwonek, większość klasy była wykończona psychicznie. Nic dziwnego, ponieważ byli to Gyfoni. Vanessa podeszła do Camile i zaczęła z nią rozmawiać. Jakiś chłopak zaczął wrzeszczeć coś na Ślizgonkę i kazał jej odczepić się od brązowowłosej. Gray'ówna zmierzyła go oceniającym wzrokiem. Rudzielec, piegi, stara szata… Z opisu bliźniaczek wynikało, że to jakiś Weasley. Był raczej słabo zbudowany i nie wyglądał na takiego, co umie używać różdżki.
– A, co jeśli się nie odczepię? – zapytała.
Chłopiec wyciągnął różdżkę i machnął nią, wypowiadając zwyczajne Wingardium Leviosa. Ness szybko odbiła to zwyczajną tarczą i rzuciła na niego Petrficus Totalus. Ślizgoni zaczęli klaskać, a Vanessa i Camile poszły razem w stronę zamku na zaklęcia. Gdy były już na czwartym piętrze, zobaczyły dwóch siódmoklasistów znęcających się nad jakimś trzecioklasistą.
– Biegnij po kogoś – rozkazała Ślizgonka brązowowłosej, po czym zwróciła się do dwóch starszych, o dziwo Gryfonów: – Zostawcie go – powiedziała do dwóch starszych chłopców, nawet na nich nie patrząc. Tamci tylko się zaśmiali.
– Sama nie wiem – mruknęła i z błyskiem w oku wyciągnęła swój magiczny patyk i machnęła nim wyciszając korytarz i rzucając na niego Pętlę Czasu.
Odbiła Drętwotę lecącą w jej stronę i posłała w nich Petrificusa Totalusa. Zastanowiła się chwilę i zdjęła zaklęcie i oszołomiła ich za pomocą Drętwoty z innej różdżki, aby nikt się nie domyślił, że zna bardziej skomplikowane zaklęcia. Podeszła do rudzielca, który siedział i patrzył na nią z przerażeniem.
– Ufam, że nie wygadasz o tej drugiej różdżce – szepnęła mu do ucha. Machnięciem różdżki zdjęła Pętlę Czasu i zaklęcie wyciszające.
– Nnnie – wyjąkał niepewnie piegowaty, brązowooki chłopak. – Nazywam się Fred Weasley – dodał już pewniej.
– Vanessa Gray.
– Czy ty nie jesteś przypadkiem w pierwszej klasie? – zapytał ze zdziwieniem.
– Tak, a ty chyba w trzeciej – bardziej stwierdziła niż zapytała, a chłopak kiwnął głową. – Powinieneś się trochę podszkolić w zaklęciach obronnych.
– No, skoro pierwszoklasistka jest lepsza ode mnie – powiedział, czerwieniąc się – a i dziękuję.
– Nie ma za co – powiedziała i wstała, bo zobaczyła zbliżającą się Camile z Rose i Snapem.
– Co tu się stało? – spytał nauczyciel.
– Dwaj siódmoklasiści atakowali jednego trzecioklasistę – powiedziała Camile.
– Czy to prawda? – nauczyciel zwrócił się do Ness.
– Tak – odpowiedziała pewnie i szczerze.
– Zabiorę ich do McGonagall – rzekł, widząc, że tamci powoli wstają – a wy zajmijcie się Weasley'em. – Poszedł w stronę gabinetu Minerwy, zabierając ze sobą dwóch osiłków.
– Macie jakieś obrażenia? – zapytała Rose patrząc na Vanessę i Freda.
– Żadnych – odpowiedziała Ness.
– Mnie strasznie boli ręka, ten gruby mi ją wykręcił – powiedział, krzywiąc się z bólu rudzielec.
Dziewczyna dotknęła jego lewego ramienia, zamykając oczy. Po chwili otworzyła je i chyba już doskonale wiedziała, co się stało Fredowi. Natychmiast wyjęła różdżkę i rzuciła proste Episkey. Wyjęła ze swojej torby małą fiolkę z zielonym eliksirem regenerującym i podała go chłopcu. Po chwili tamten mógł już wstać. Czarnowłosa oczyściła go zaklęciem, a tamten opowiedział im o swoim ataku. Dziewczęta nie poszły na zaklęcia, a Fred na wróżbiarstwo, tylko skierowali się w stronę gabinetu McGonagall. Rose delikatnie zapukała i słysząc ostry krzyk „proszę” weszli całą gromadką.
– O, jest pan Weasley, usiądźcie – powiedziała już łagodniejszym tonem.
Opowiedzieli jej, co się wydarzyło. Profesorkę zastanawiały tylko dwie rzeczy.
– Skąd panna Gray wzięła się na zakazanym korytarzu na trzecim piętrze? – spytała Minerwa.
– Mam dość mocno wyczulony słuch i, gdy byłyśmy na drugim piętrze usłyszałam cichy krzyk bólu. Nie informując o niczym Camile, poprowadziłam ją po schodach na trzecie piętro i tam zobaczyłyśmy tę scenę – ściemniła szybko. Tak naprawdę to była o wiele szybsza droga do klasy zaklęć niż iść na drugą stronę korytarza, gdzie były schody, które nigdy nie prowadziły do tego miejsca.
– Rozumiem, ale mam jeszcze jedno pytanie. W jaki sposób pani pokonała dwóch siódmoklasistów?
– Mają mniejsze móżdżki, a ja uczyłam się zaklęć na zapas – powiedziała.
– Rozumiem, możecie już iść – rzekła profesorka. Na korytarzu dziewczynki zobaczyły profesora Snape'a, który wstawił Vanessie pięćdziesiąt punków, a Camile trzydzieści za bohaterską postawę. Rose wstawił natomiast dwadzieścia za pomoc.

2 komentarze:

  1. Jejejejejejej! Nowy rozdział! I coś się dzieje! Jak zwykle- super. W odpowiedzi na pytania- wszystkie są pozytywne :-).
    Marry Christmas, pozdrawiam i życzę weny

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za pierwszy komentarz pod rozdziałem. Zakładkę już dodałam i nawzajem. Wesołych świąt, dużo prezentów, szczęścia i zdrowia!

      Usuń