wtorek, 20 października 2015

Rozdział 4

Uff... Zdążyłam z rozdziałem przed wyjazdem. Cały dzień pisałam to i pisałam, i pisałam, aż wreszcie udało mi się stworzyć ten dość krótki rozdział. Mam nadzieję, że się spodoba, bo strasznie się namęczyłam, żebyście go dostali.

Dedykuję: The Wiktorii.

Zbetowała: Aranel

Rozdział 4

Spółka Dziedziców.

Vanessa obudziła się o szóstej rano. Był poniedziałek. Spojrzała na plan i zobaczyła, że zaczyna dzisiaj transmutacją, potem dwie godziny zaklęć i dwie eliksirów. Eliksiry były wieczorem, więc spakowała tylko książki do dwóch pierwszych przedmiotów. Z pomocą chochlików założyła jedwabną szatę, uczesała się w wysoki kok* i nałożyła diadem, który dostała od Tiary Przydziału. Nie rozstawała się z nim, tak samo jak z medalionem i innymi rzeczami. Wzięła broń, pochowała ją i włożyła sobie w różne miejsca dwie różdżki (na wszelki wypadek), a jedną schowała do specjalnej pochwy i przyczepiła ją zaklęciem do paska, a raczej wstążki, którą obwiązała wokół talii. Przejrzała się w lustrze. Nie! To nie to. Nie pasuje do szkoły. Rozpuściła włosy, diadem schowała do plecaka. Torby do szkoły wyglądały beznadziejnie i wykrzywiały plecy. Zdjęła większość biżuterii, pomalowała się różowym błyszczykiem i oceniła swój wygląd. Po namyśle stwierdziła, że ta szata jest beznadziejna i założyła mugolski strój. Jeansy, białą bluzkę z naturalnego jedwabiu i conversy. Na to czarna bluza z białym tygrysem na plecach. Do tego ten tygrys się ruszał, jakby ryczał. Vanessa wiedziała, że nie zostanie ukarana, jeśli przed każdą lekcją, nałoży na to iluzję szaty. Kazała Viperze owinąć się wokół jej ręki i poszła na śniadanie. Tym razem była o wiele później. Była już siódma trzydzieści. Zjadła spokojnie śniadanie i podeszła pod salę. Uczniowie cały czas patrzyli się na jej strój ze zdziwieniem. Gdy zabrzmiał dzwonek, szybko zmieniła strój i razem z innymi uczniami weszła do klasy transmutacji. Mieli zmieniać zapałki w igły. Tylko pięciu osobom udało się to do końca lekcji. Dziedziczkom założycieli (oprócz Camile) i Hermionie. Za pierwszym razem zrobiły to tylko Vanessa i Asia, które dostały po dwadzieścia punktów dla domu, a reszta tych, którym się udało, po dziesięć. Gdy wychodziły  sali, do Vanessy podbiegła Hermiona. Chciała oddać szatę, którą jej dała Ślizgonka, jednak ta jej nie przyjęła. Rozmawiały sobie aż do zaklęć. Tam ćwiczyli ruch ręki do zaklęcia Wingardium Leviosa – zaklęcia lewitacji. Profesor Flitwick (czy jak tam to się pisze) kazał im to ćwiczyć, ale Vanessa go olała. Umiała ten ruch od sześciu lat. Katrina zadbała, aby służące ją wszystkiego nauczyły. W magii miała jednak zawsze problemy z teorią. Im więcej któś napchał jej do głowy Vanessy, tym mniej ta mogła się skupić i wykonywać dane ćwiczenie. Najgorsza była transmutacja. Poszła na błonia i tam, siedząc na trawie, uczyła się zaklęć czarnomagicznych. Później poszła na eliksiry. Na lekcji Vanessa siedziała w ławce sama i sama uczyła się eliksirów z książki, którą kupiła z Katriną na Nokturnie. Najciekawszy na lekcji, był szlaban dla Pottera i Rose oraz odjęcie Gryffindorwi dwóch punktów.
  Vanessa wróciła do dormitorium. Przy tablicy ogłoszeń panował tłok. Przepchnęła się i przeczytała to ciekawe ogłoszenie.


Uwaga!
Uczniowie w przedziale od drugiej do siódmej klasy i Vanessa Gray, mogą zgłosić się do drużyny quidicha. Warunek: UMIESZ LATAĆ NA MIOTLE!!! Nabory w niedzielę za dwa tygodnie (17.09) o dwunastej trzydzieści na boisku quidicha.


Kapitan drużyny Ślizgonów
Sebastian Malfoy.
  Gdy dziewczyna przeczytała podpis odeszła, rozmyślając. Przecież Draco jest jedynakiem! Może to zbieżność nazwisk. Teraz miała na głowie ważniejsze sprawy, musiał się przygotować. Wzięła swoją miotłę i poszła na boisko polatać. Było już ciemno, ale Vanessa wszystko widziała. Około dwudziestej drugiej, czyli pół godziny przed ciszą nocną, rzuciła na siebie zaklęcie kameleona i postanowiła pochodzić po zamku. Zaczęła od ósmego, najwyższego piętra. Na długiej pustej ścianie zauważyła płaskorzeźbę w kształcie węża. Dotknęła go, a oczy mu zaświeciły. Bez zastanowienia powiedziała słowo „otwórz się” w języku węży. Ten zaczął się wić i skręcać, do czasu, aż przemienił się w klamkę. Vanessa niepewnie chwyciła ją i otworzyła drzwi. Ukazała się jej wielka sala z godłami założycieli i Merlina. Dziewczynka pomyślała, że reszcie ciężko było tu wejść i wtedy na stole pojawiła się wielka księga. Jej kartki zaczęły się przewracać i otworzyły się na jakimś rozdziale. Zaczęła czytać.
(...) Pokój założycieli ma cztery wejścia. Przez płaskorzeźby ze zwierzętami. Aby przedostać się przez tę z wężem, trzeba powiedzieć hasło w języku węży, aby przez jednorożca – w języku elfów, przez gryfa – w ich języku. Aby przedostać się przez drzwi z centaurem, trzeba zarysować bronią Godryka kolumnę obok. Wystarczy mała ryska, prawie niewidoczna. Hasłem jest zwyczajny rozkaz „otwórz się”. (...)
  Księga zniknęła, aby pojawić się na półce. Teraz dopiero Vanessa zobaczyła resztę pokoju. Ściany były kremowe, a podłoga mahoniowa. Stół, krzesła i inne meble również były z tego drewna. Krzeseł ustawionych wokół stołu było kilkanaście, w tym pięć z poduszkami. Na dziesięciu ogromnych regałach było mnóstwo książek. Było tu też mnóstwo drzwi wszystkie sprawdziła dokąd prowadzą. Pierwsze do łazienki, drugie do sali ćwiczeń, trzecie do garderoby, czwarte do kuchni, piąte do sypialni, szóste do pracowni eliksirów, siódme do cieplarni, ósme do stajni, a dziewiąte w dziwny sposób przeniosło ją pod zamek i z powrotem, dziesiąte w ten sam sposób na wieżę astronomiczną, jedenaste do zbrojowni i magazynu różdżek, dwunaste do ambulatorium, trzynaste do graciarni, a ostatnie czternaste do dużej sali imprez. Wyczarowała tabliczki z nazwami pokojów i powiesiła je na drzwiach. Rzuciła na to miejsce Pętlę Czasu i zajęła się książkami. Gdy była już zmęczona, wyszła pamiętając o nałożeniu na siedzibę zaklęcia. Gdy dotarła do swojego łóżka, zaklęciem wykonała wszystkie wieczorne czynności i zasnęła.
  Przez kolejny tydzień nic nie mówiła znajomym o tym pokoju. Uczyła się tam i odrabiała pracę domową. Odkryła, że jeśli pomyśli jakieś pytanie, to na stole zawsze pojawi się odpowiednia książka, otwarta na odpowiedniej stronie. Korzystając z tego, o wiele łatwiej było jej odrabiać lekcje i uczyć się. Czasami książek było kilka, ale czytała je z przyjemnością. Niestety sielanka nie trwała długo. Przyszedł weekend, a wraz z nim szlaban. W sobotę o siedemnastej zjawiła się pod gabinetem profesora Snape'a, który kazał im (wszystkim dziedzicom) posprzątać w jego gabinecie. Panował tam straszny bałagan. Nauczyciel zostawił ich samych i udał się do pokoju nauczycielskiego.
– Czekajcie! – krzyknęła Vanessa, gdy koledzy zabierali się do sprzątania. Ci spojrzeli na nią pytająco. – Przecież możemy użyć magii.
– Snape zabrał nam różdżki – stwierdziła Rose patrząc na Vanessę z politowaniem i zabrała się do sprzątania. Vanessa z ironicznym uśmieszkiem wyciągnęła zapasową różdżkę z buta i zaklęciem posprzątała w gabinecie. Opatrzyła eliksiry i składniki w naklejki i poukładała je zgodnie z kolejnością wrzucania do kociołka (najpierw mocne rzeczy, potem słabe, na końcu najważniejsze składniki, np. łzy feniksa, sierść jednorożca, itp.) i kolejnością podawania eliksirów. Papier posegregowała tematycznie, naprawiła najróżniejsze usterki w gabinecie i po trzech minutach gabinet był w idealnym stanie.
– Ale, ale, ale jak... – jąkała się Rose.
– Zawsze noś zapasową różdżkę – mruknęła Van. Rozmawiali sobie długo. Vanessa znielubiła Rose, ale nie tak jak Malfoya. Dziewczyna pokrótce opowiedziała im o komnacie. Gdy skończyła, do komnaty wszedł Snape. Nie wydawał się zadowolony, że już skończyli, ale oddał im różdżki. Tamci szybko pobiegli na górę i weszli do komnaty. Okazało się, że Harry znał język węży. Reszta znała po jednym języku odpowiadającym  do jednego z drzwi, a Camile nosiła przy sobie sztylet. Wszyscy wydawali się być zachwyceni pokojem.
– Musimy jakoś nazwać to miejsce – stwierdziła Rose, a reszta się zgodziła.
– Ja mam pomysł, może Kwatera Spółki Dziedziców, bo każde z nas jest dziedzicem wielkiego czarodzieja. – Dziedzice się zgodzili.
– Co będziemy tu robić? – zapytał Harry.
– Możemy trenować. Każde z nas ma na pewno jakieś umiejętności, może przecież nauczyć resztę – zaproponowała Camile. – Ja mogę uczyć walki na miecze i resztę broni białej.
– Ja znam się na uzdrawianiu i zielarstwie – powiedziała Rose.
– Ja jestem dobra z wiedzy teoretycznej -powiedziała niepewnie Asia.
– Fajnie, bo ja z praktycznej, czarnej magii i eliksirów – Vanessa uśmiechnęła się pocieszająco do koleżanki.
– A ty, Harry – zapytała Rose.
– Nie wiem – mruknął spuszczając wzrok. On nie znał się na zbyt wielu rzeczach. Nie takich. Rose najwyraźniej dostrzegła w jego oczach niepewność.
– Zastanowisz się.
– Witamy w Spółce Dziedziców! – krzyknęła Camile i podała każdemu rękę jakby była jakimś prezesem tego małego stowarzyszenia.
____________________________________________________

* Taki jak u Elzy z Krainy Lodu. Obrazek macie tutaj.

niedziela, 18 października 2015

Rozdział 3

Notka strasznie krótka, nudna i słaba, ale lepiej krótkie notki często, niż długie rzadko i trochę mało weny, ale kolejna będzie lepsza (przynajmniej taką mam nadzieję). Obiecuję, że przed siódmą notką podniosę trochę poziom swojego pisania.

Notkę dedykuję:
- The Wiktoria - za to, że jako pierwsza skomentowała mojego bloga.
_____________________________________________________________________________________

Rozdział 3 Do dyrektora.


Vanessa obudziła się o szóstej rano. Z pomocą chochlików wykonała wszystkie poranne czynności i już o szóstej trzydzieści zeszła na śniadanie. W Wielkiej Sali było tylko kilkanaście osób. Dzieci, które miały dziwne wydarzenia przy przydziale, profesor Snape, którego znała (był śmierciożercą), dyrektor, profesor McGongall, trzech Krukonów, dziewczyna z jej dormitorium, która, jak się okazało, nazywała się Sophie, dwóch Gryfonów i jeden Puchon. Bez słowa zajęła swoje miejsce. Gdy skończyła śniadanie, do Sali przybyło więcej uczniów, już miała odejść od stołu, gdy podszedł do niej profesor Snape i dał jej plan lekcji. Rzuciła na kawałek pergaminu krótkie, oceniające spojrzenie. Nie było źle! Wróciła spokojnie do dormitorium. Dzisiaj była sobota, więc miała mnóstwo czasu. Wyjęła mały notes i zajęła się rysowaniem Viperii. Obrazek, przedstawiający młodą kobrę, wyglądał jak żywy.  Szczególnie oczy. Dziewczynka zawołała chochliki poprosiła o jedzenie dla węża. Po chwili ten jadł już zabitą przez siebie świnkę morską.
Vanessa postanowiła się przejść. Miała niestety pecha. Jakiś chłopak się potknął i wyglądało to tak, jakby ona podstawiła mu nogę. I jeszcze gorzej, bo akurat szła profesor McGonagall i dała jej szlaban u Filcha w kolejną sobotę o siedemnastej. Jakaś dziewczyna, którą okazała się Joanne White, broniła ją, a McGonagall dała jej szlaban z Vanessą za kłamstwo. Vanessa podeszła do dziewczyny.

– Dzięki – rzekła.
            – Proszę, przecież razem z koleżankami widziałyśmy, co się stało. One jednak nie chciały ci pomóc, bo jesteś ze Slytherinu– stwierdziła smutno.– Teraz się na mnie obraziły.
– Przykro mi– rzekła Vanessa.
– Nic się nie stało– odparła. Po chwili jednak się uśmiechnęła i odezwała się ponownie– jestem Joanne White.
– Vanessa, ale mów mi Vani, bo moje imię jest zbyt długie– wyciągnęła rękę, a ta ją chwyciła. Gadały sobie o wielu rzeczach. Okazało się, że Joanne bardzo dobrze się uczy, ale z zielarstwa jest beznadziejna. Rozmawiały dość długo, aż do obiadu. Tam każda udała się do swojego stołu.
Gdy Van zjadła, podeszła do niej Miona. Kazała Vanessie przywrócić swój dawny wygląd, bo „faceci dziwnie się na mnie gapią”, jak stwierdziła. Wyjęła różdżkę, a nauczyciele bojący się, że to bójka chcieli podbiec, ale Miona już miała swój pierwotny wgląd, ale zęby wciąż były idealnie proste. Vanessa, nie chcąc zdradzać swych umiejętności, podała dziewczynie lusterko, a ta zadowolona odeszła z nim do swojego stołu. Spojrzenia chłopaków z tego domu natychmiast skierowały się na Camile. Ta zignorowała je i wróciła do rozmowy z jakimś chłopakiem, który najwyraźniej traktował ją jak zwykłą przyjaciółkę. Nie jak dziewczynę, za którą chłopcy z klasy trzeciej wzniż wodzili wzrokiem.
Vanessa w tym czasie poszła do swojego pokoju i tam zajęła się nauką czarnej magii. Zaczęło ją to interesować. Nałożyła na pokój zaklęcie Pętli Czasu i wyczarowała manekin. Ćwiczyła na nim mnóstwo zaklęć, gdy jej się znudziło, posprzątała i zdjęła zaklęcie. Zmyła też z siebie pot i wnętrzności manekina, który dostał wieloma czarami w tym sektumsemprą. Przebrała się i wyszła. W dormitorium Slytherinu było nudno, więc skierowała się na błonia. Tam zobaczyła trytona. Znała ich język, ze względu na mieszkające w jej ogrodzie w niedużym jeziorku dwie przedstawicielki tej rasy. Zaczęła rozmowę ze starym stworem, jednak ten szybko odpłynął więc musiała wrócić do zamku, bo za chwile miała spotkanie z dyrektorem. Podeszła do kamiennej chimery i wypowiedziała hasło. Wspięła się po schodach, zapukała i nie czekając na zaproszenie, powlekła się do środka. Reszta, wraz z opiekunami domów, już tam była.
Biurko dyrektora, było całe zawalone jakimiś gratami. Obok niego stało też dziewięć zwykłych krzeseł, na których siedzieli uczniowie i opiekunowie domów, a na przeciwko nich stał duży wygodny fotel dyrektora. Vanessa usiadła po między Krukonką a Puchonką. Teraz mogła się wszystkim dokładniej przyjrzeć. Potter miał kruczoczarne, rozczochrane włosy, szmaragdowe oczy i ładne rysy twarzy oraz okrągłe okulary. Rosa i Joanne miały piegi, a Camile miała idealną figurę. Widać było, że trenowała pływanie i inne  mugolskie sporty. Szlama, ale co z tego. Przecież szlamy to też ludzie.
– Dzieci – zaczął dyrektor.
Vanessa spojrzała na niego tak zimno jak zwykł to robić jej ojciec. Ten jednak kontynuował.
– Chciałbym wyjaśnić z wami wydarzenie z Ceremonii Przydziału. Czy któreś z was wie, co się stało? – „Dzieci” milczały.
– Może panna Gray coś wie – bardziej stwierdził niż zapytał opiekun Slytherinu, za co został obdarzony „milusim” spojrzeniem. Jednak on był śmierciożercą, więc musiała mu zaufać.
– Nie jestem pewna, ale coś podobnego zdarzyło się około stu lat temu, gdy Chefsiba Smich została przydzielona do domu. Była ona dziedziczką Helgi Hufflepuff i zdarzyło jej się to samo, co Rose.
– Więc wiemy coś o pierwszych czterech– powiedział Drops, reszta patrzyła na nich szeroko otwartymi oczami.– A co z Harrym?
– Podejrzewam, że jest on dziedzicem Merlina– powiedziała Van na skinięcie głowy Snape'a. Ten wybałszył oczy.
– Sprawa jest już chyba wyjaśniona, ale skąd ty to wszystko wiesz? – zapytał dyrektor.
– Z książek.
– A jakich?– dalej drążył temat Drops. Vanessa spojrzała na Snape'a. On też wydawał się lekko przestraszony, ale nie dawał tego po sobie poznać.
– Proszę pana, ona i tak nic nie powie, więc po co ją męczyć?– zapytała Camile.
– Panno Standarto, szlaban za bezczelność– powiedział Snape. – A wy możecie już iść.
– Panna Gray zostaje– powiedział Dropsio.– Chciałbym wiedzieć, co stało się dzisiaj rano na śniadaniu.
– Wczoraj w pociągu, „lekko” podrasowałam wygląd Hermiony, ale tylko na Cermonię Przydziału. Niech pan jej nie mówi, ale zostawiłam jej prostsze i bielsze zęby niż miała wcześniej. – Po chwili dyrektor pozwolił jej iść. Weszła do dormitorium i zajęła się rozmową z koleżankami. Zaprzyjaźniła się z bliźniaczkami i opowiedziała im o rozmowie z Trzmielem*. Później, gdy wszystkie wyszły, rzuciła Pętlę Czasu i zaczęła ćwiczyć. Posprzątała pokój, umyła się, naszykowała się do snu i już o dwudziestej pierwszej położyła się. Kolejny dzień zleciał jej na rozmowach z bliźniaczkami i Joanne. Zdążyła już pokłócić się z Pansy i Sophie oraz poznać trochę Camile.
******************************************************************************
        Dyrektor tymczasem rozmyślał. Skąd ta dziewczyna wiedziała o Chefsibii? Jakie ona książki czytała? Dlaczego nie chciała powiedzieć? I dlaczego patrzyła się na Severusa? Raczej ona mi nic nie powie, ale może on będzie wiedział. Pogłaskał po głowie swojego feniksa, Fawkesa i zajął się sprawą Harry'ego. Wiedział, że jego matka chodziła do Beauxbotons, we Francji,** ale przecież ona pochodziła z  mugolskiej rodziny. Musi się jeszcze nad tym zastanowić.
______________________________________________________________________
* Dla tych, co nie wiedzą: nazwisko dyrektora oznacza „Trzmiel”. Było w dopiskach od tłumacza.
** Wiem, że chodziła do Hogwartu, ale chyba można coś zmienić?
 

piątek, 16 października 2015

Rozdział 2

Krótki, ale...

Rozdział został zbetowany przez Aranel, której serdecznie dziękuję.
____________________________________________________________

Rozdział 2

Pociąg, Tiara przydziału.




Dzisiaj Vanessa miała jechać do Hogwartu. Wczoraj się już spakowała, więc teraz wystarczyły jej poranne czynności z pomocą służących i zabranie kosmetyków. Gdy skończyła, razem z Katriną teleportowały się na peron. Vanessa podeszła do pociągu, chwyciła kufer jedną ręką, ukradkiem podnosząc go magią bezróżdżkową. Znalazła sobie wolny przedział i usiadła. Po chwili zapukała do niego jakaś dziewczyna. Miała mniej więcej tyle lat, co ona, burzę brązowych loków i mugolskie ubrania. Widać było, że nie wiedziała, kim jest Vanessa. Jej rodzina nie należała zatem do śmierciożerców, którzy poznali by ją zawsze i wszędzie, tak jak Katrinę i swojego pana.
    - Cześć, jestem Hermiona Ganger - przedstawiła się, po czym zapytała: - Wolne?
    - Jasne - odpowiedziała dziewczyna uradowana, że nastolatka się jej nie bała. - Jestem Vanessa Gray, ale możesz mówić mi Vani - przedstawiła się nazwiskiem Katriny.
- Ten diadem na twojej głowie jest prawdziwy - wypaliła brunetka, czerwieniąc się.
    - Tak - odpowiedziała dziewczyna za śmiechem, na widok miny Hermiony. - Jesteś z mugolskiej rodziny?
- Tak, ale znam parę zaklęć.
- Ja też. - Na chwilę zapadła niezręczna cisza, którą przerwała Vanessa. - Wiesz, co. Nauczyłam się ostatnio takiego nowego zaklęcia, które sprawia, że zęby prościej rosną. Takie proste zapobiegawcze. Mogę spróbować na tobie? Na dorosłych świetnie mi wychodzi.
- Ok - powiedziała niepewnie dziewczyna, a brunetka machnęła kilka razy różdżką (tą nową) i zmniejszyła jej zęby, przy okazji je wybielając i przedłużając dziewczynie włosy, cieniując je i sprawiając, że zamiast bujnych loków miała lekkie fale. Pogrzebała chwilę w kufrze i podała brunetce lusterko.
- Wow - wyrwało się Hermionie, która wyglądała teraz przepięknie. Jej włosy były jasnobrązowe z blond pasemkami, do tego rzęsy stały się dłuższe, a mały pryszcz zniknął. Miała też na sobie szatę szkolną, ale nie tą którą kupiła, tylko jedwabną.
- Chyba wyszło mi nie najgorzej? - zapytała Vani.
- Cudownie, dzięki - zdołała tylko wykrztusić dziewczyna. Rozmowa zaczęła się rozkręcać, a dziewczyny całkiem się polubiły. Później do przedziału wpadł jakiś chłopak, który szukał swojej ropuchy. Mionka poszła mu pomóc, a Vanessa zmieniła sobie ubranie zaklęciem i pogrążyła się w lekturze książki zakupionej na Nokturnie. Po chwili do przedziału weszła Miona i zapytała, co dziewczyna czyta. Ta błogosławiła pomysł ze zmianą okładki książek z Nokturnu na zwykłe podręczniki do szkoły, więc odpowiedziała:
- Uczę się transmutacji. - I pokazała jej na dowód okładkę książki. Musiała się uczyć tych zaklęć, bo inaczej Katrina miałaby kłopoty. Pociąg dojechał do stacji, gdzie jakiś olbrzym wołał pierwszorocznych. Poszli za nim i ukazał im się zamek. Pierwszoroczni zachwycali się, a Vanessa po prostu dalej szła. Później weszli do łódek. Vanessa, była z Hermioną i jakimiś dwoma chłopakami. Tam rzuciła na siebie i Mionkę zaklęcie odbijające wodę, a łodzie popłynęły. Jeden z chłopców wpadł do wody i olbrzym musiał go wyławiać. Vanessa włożyła rękę do wody i poczuła coś dziwnego, jakby oślizgła dłoń otarła się o jej delikatną skórę. Wyjęła rękę i dostrzegła w niej mały amulet i pierścień. Założyła dodatki i wyszła z łodzi, bo akurat dopłynęli do brzegu. Weszli do sali, gdzie czekała na nich jakaś czarownica i coś mówiła, ale Vanessa nie słuchała. Gdy kobieta wyszła, zaklęciem wyprostowała szatę, zaczesała włosy w dostojny kok i nałożyła z powrotem diadem, który wcześniej zdjęła. Każdy, kto wiedział, że wychowuje ją Katrina, traktował ją z szacunkiem. Niektórzy, na przykład Draco Malfoy, wiedzieli również, że jest córką Czarnego Pana i bardzo się jej bali. Po chwili wróciła czarownica. Zaprowadziła ich do dużej sali. Jakiś kapelusz coś śpiewał. Potem nazwiska. Pierwszym, które zainteresowało Vannesę było:
- Granger, Hermiona. - Dziewczyna wśród ogólnego zachwytu podeszła na chwiejnych nogach do stołka, a McGonagall, bo tak miała na nazwisko owa czarownica, nałożyła jej kapelusz na głowę, a ten wykrzyknął:
- Gryffindor.
     Vanessa jęknęła.
- Gray, Vanessa. - Przy stole Slytherinu zapanowała niczym niezmącona cisza.
     Vanessa podeszła pewnie do stołka i usiadła, ale za nim McGonagall nałożyła jej tiarę, stało się coś dziwnego. Dziewczyna zaczęła wirować, włosy się jej rozpuściły, szata zmieniła kolor, na godle Slytherinu wąż zaczął się ruszać, a do ich uszu dobiegł hymn tego domu. Wokół Vanessy zaczęły błyskać zielono-srebrne iskry, nagle na jej zaciśniętej dłoni pojawił się kolejny amulet, lecz na łańcuszku zamiast jakiegoś kamienia były trzy klucze. Na nadgarstku pojawiły się trzy bransoletki z różnymi hasłami, a dziewczyna upadła, zgrabnie na jedno kolano. Diadem na jej włosach miał teraz, zamiast czarnych kamieni, zielone. Dziewczyna spojrzała na ruszające się godło i poszła prosto do stołu Slytherinu, gdzie oniemieli uczniowie zrobili jej miejsce. Nauczyciele siedzieli jak spetryfikowani. Po chwili zaczęli wyczytywać kolejne nazwiska. Kolejnym ciekawym zjawiskiem było nazwisko:
- Rose Light. - Na podwyższenie weszła dziewczyna o złotych włosach, niebieskich oczach i drobnej posturze. Sytuacja powtórzyła się.
      Uniosła się w powietrze, włosy zaczęły jej falować, niebieskie oczy zaświeciły, posypały się żółte iskry, borsuk na godle zaczął biec, na dziewczynie pojawił się mały amulet i pierścień.  Szata zmieniła kolor, zabrzmiał hymn, na końcu w jej ręce pojawił się piękny kielich. Ta szybko podeszła do stołu Huffelpuffu, bardzo zaskoczona. U pana Pottera sytuacja była trochę inna. Tryskały od niego złote i srebrne iskry, za nim pojawił się świetlisty feniks, w ręku pojawił się miecz, a obok wielki kufer, który zmniejszył się i wpadł chłopcu do kieszeni, później Tiara opadła i wykrzyknęła:
- Gryffindor!
     U dwóch dziewczyn sytuacja była taka sama jak u Vanessy i Rose. Camile Standarto miała złote i czerwone iskry, godło oraz hymn Gryfonów. Gdy wisiała pięć metrów nad podłogą. Gdy spadała, wykonała zgrabne salto w powietrzu i podeszła do odpowiedniego stołu. Sytuacja była trochę inna przy Joannie White. Włosy jej się nie rozwiały, tylko ładnie ułożyły, na głowę spadł diadem otoczyła ją błękitna poświata, orzeł zamachał skrzydłami, hymn Ravenclawu zabrzmiał im w uszach, a gdy wszystko się skończyło, dziewczyna podeszła do odpowiedniego stołu. Nie była jej potrzebna żadna wskazówka. Po ceremonii na stole pojawiło się mnóstwo jedzenia. Vanessa, przyzwyczajona do najlepszych posiłków, skrzywiła się, próbując sałatki, ale zjadła. Później przyszła kolej na deser. Dziewczyna zjadła tylko mały kawałek sernika na ciepło. Gdy wypiła herbatkę, za którą przepadał o wiele bardziej niż za sokiem dyniowym, dyrektor wstał.
- Mam nadzieję, że wszyscy się najedli i napili. Chciałbym wam przekazać kilka uwag wstępnych... - I tu córka Czarnego Pana wyłączyła się. Vanessa z przemówienia dyrektora, zrozumiała tylko, że lubi on regulować życie uczniów zakazami, których większość i tak nie będzie przestrzegać. Obudziła się dopiero, gdy dyrektor powiedział - Proszę, aby pan Potter, panny Gray, Light, White i Standarto zgłosili się do mnie jutro o dziewiętnastej w moim gabinecie.
     Prefekci zaprowadzili dzieci do domów, wskazali im dormitoria i wygonili spać. W dużej kamiennej sali z zielonymi zasłonami do łóżek i okien było ciemno i ponuro. Czyli całkiem nieźle, jak na gust śmierciożerców. Vanessa machnęła różdżką, a przed nią pojawiły się dwa chochliki. Jeden miał różową, a drugi fioletową skórę. Miały po dwie pary oczu, poszarpane skrzydła i ciemnofioletowe włosy, rozwiewające się we wszystkie strony. Dziewczyny z dormitorium pisnęły, a Vanessa, nic sobie z tego nie robiąc, kazała chochlikom rozplątać jej włosy. W Hogwarcie nie można było się teleportować, więc służące odpadały, a skrzaty były obrzydliwe i Vanessa niedałaby im dotknąć swoich włosów. Shiara i Ika szybko poradziły sobie z zadaniem, rozczesały jej włosy, a ta poszła do łazienki się umyć. Tam ubrała się w piżamę, nakremowała masłem do ciała o zapachu kakaowym i kazała ponownie się rozczesać. Później nakarmiła Viperię - swoją wężycę, której dziewczyny z dormitorium strasznie się przestraszyły - i dopiero zaczęła rozmawiać z koleżankami. Obok niej łóżko miała Milicenta Bulstrode, dziewczyna o bardzo męskiej budowie ciała, dość tłusta z czarnymi włosami, brązowymi oczami i piegami. Kawałek dalej siedziała dziewczyna o twarzy mopsa i długich, brązowych kudłach, bo włosami to Vanessa by ich nie nazwała. Miała na imię Pansy Parkinson. Na przeciwko gadały sobie dwie bliźniaczki. Octavia i Mary. Miały blond włosy, brązowe oczy, ładne rysy i poważne twarze. Obie wyglądały tak samo z tą różnicą, że Mary miała włosy sięgające jej kawałek za ramiona, a Octavia do pasa. Na przeciwko Pansy była ruda dziewczyna w kwadratowych okularach za którymi błyszczały niebieskie oczy. Uczyła się najwyraźniej eliksirów.
     Vanessa podeszła do bliźniaczek i się przedstawiła. Po chwili rozmawiały już o tym, co wydarzyło się na Ceremonii Przydziału. Vanessa trochę wiedziała, ale zatrzymała tę wiedzę dla siebie. Wolała, aby niewielu wiedziało, że dziedziczka Slytherina jest w Hogwarcie. Gdy dziewczyny chciały, aby pokazała im przedmioty, które dostała, stwierdziła, że pokaże im kiedy indziej i udając ziewanie, położyła się spać.

niedziela, 11 października 2015

Uwaga!

Zmieniam tytuł bloga na:

Harry Potter i Spółka dziedziców.


Nazwa strony pozostanie taka sama, ponieważ:
1.Nie wiem jak ją zmienić;
2.Czytajcie, a się dowiecie.

Rozdział 1

Trochę krótki, ale kolejne powinny być dłuższe.

Rozdział został zbetowany przez Aranel
________________________________________________________________________________


Rozdział pierwszy

List z Hogwartu.


Vanessa nie była zwykłą dziewczyną. Była córką Czarnego Pana, córką Potwora. Zawsze, gdy o tym myślała, łzy napływały jej do oczu. Mimo iż miała jedynie jedenaście lat, widziała wiele śmierci i tortur. Dziesięć lat temu jej ojciec zniknął przez jakiegoś chłopca, lecz jego byli poplecznicy powtarzali jej, że wróci. Dziewczynka mieszkała z jedną z najbardziej zaufanych śmierciożerczyń, Katriną. Ta uczyła ją, jak ma torturować i zabijać. Nienawidziła tego, ale musiała to robić. W domu Katriny zapewniano jej wszelkie luksusy. Jedwabne ubrania i pościele, najlepsze jedzenie, złote i platynowe dodatki. Miała wszystko, nawet pięć własnych służących, które na dźwięk srebrnego dzwonka pojawiały się natychmiast.
     Zofia pomagała jej się ubierać, Hanna czesała jej włosy, Olivia przynosiła posiłki, Janina sprzątała, a Amelia uczyła ją i pocieszała. Tak naprawdę to tylko te służące i Katrina naprawdę ją lubiły. Reszta domowników po prostu bała się jej, bowiem miała potężną moc. Jednak o jej największych zdolnościach wiedziały tylko wyżej wymienione kobiety. Znała mowę węży, magię bezróżdżkową, magię niewerbalną, animagię w trzy postacie, szermierkę, walkę w ręcz, uzdrowicielstwo, strzelanie z łuku i kuszy oraz rzucanie nożami i shurikenami.
     Jednych umiejętności ktoś jej uczył, inne miała wrodzone. Musiała się nauczyć odporności na ból, panowania nad uczuciami, oklumencji, leglimencji i braku litości.
     Pokój Vanessy był bardzo duży. Miał jasnozielone ściany, biały sufit i dębową podłogę wykładaną dużym czarnym dywanem. Jej łóżko pomieściło by dwie grube, wysokie osoby leżące na plecach i miałyby jeszcze dużo luzu. Miało jasnozielone zasłonki, jasnozieloną pościel, białe prześcieradło i biały puszysty kocyk. Wielka rzeźbiona szafa była od środka powiększona tak, że mieściło się w niej sto dwadzieścia sukienek, siedemset bluzek, czterdzieści spódnic i sześćset par spodni.
     Obok szafy stała duża komoda z biżuterią, również powiększana. W szufladach leżało sześćdziesiąt platynowych naszyjników, dwieście złotych i trzysta pięćdziesiąt srebrnych oraz dwa razy tyle bransoletek i pierścieni. Dalej stało mahoniowe biurko, skórzany fotel i wielki regał z książkami. Okna zasłonięte białymi roletami z kilkoma roślinkami na parapecie oświetlało cały pokój. Na ścianach wisiały piękne obrazy, a duże również mahoniowe drzwi prowadziły do sporej łazienki. Na półce pod lustrem stało mnóstwo kosmetyków. A to wszystko dla dziecka w okresie dojrzewania.
     Vanessa mimo młodego wieku miała już swoją różdżkę, a jako że była w domu czarodziei, mogła jej używać. Była z czarnego bzu z piórem lodowego feniksa* w środku. Dziewczynka od dawna zbierała się na zmianę wystroju. Przez te wszystkie tortury, które oglądała, chciała, żeby jej pokój miał mroczniejszy charakter. Zmieniła podłogę na mahoniową, ściany, pościel i zasłony na czerwono, a resztę utrzymała w czerni. Wyczarowała kilka świec (to poziom OWTM'ów, ale ona uczyła się od paru lat i była bardzo utalentowana) w srebrnych świecznikach i klimatycznie poustawiała. Teraz widać było, czyj to pokój. Przez drugie drzwi weszła do garderoby i usiadła na wygodnym krześle, po czym zadzwoniła dzwonkiem. Po chwili do pokoju wbiegła Hanna.
– Przepraszam panienko, że tak długo – powiedziała, mimo że Vanessa zadzwoniła jakąś minutę wcześniej i zajęła się jej długimi, czarnymi włosami. Gdy były już idealnie rozczesane, zaplotła je w dwa cienkie warkoczyki, które łączyły się w kitkę. Resztę włosów zostawiła rozpuszczone i zaczęła wplatać w warkocze sznur pereł. Gdy skończyła, wyszła, mijając się po drodze z zawołaną wcześniej Zofią. Ta wybrała dla dziewczynka długą, czarną suknię, która idealnie pasowała do pokoju Vanessy. Później założyła jej śliczny platynowy naszyjnik z białymi kamieniami, bransoletkę w tym samym motywie, pierścień z herbem rodowym i mały diadem, który oznaczał władzę nad śmierciożercami. Ci mimo że się ukrywali, byli jej całkowicie posłuszni. Na koniec Zofia dała jej czarne pantofle, które i tak były zasłonięte przez suknię. Vanessa wyglądała pięknie. Nałożyła sobie na usta trochę różowego błyszczyku i poszła do pokoju. Z pod łóżka wyjęła sztylet i shurikeny** po czym pochowała je w najróżniejszych miejscach. Przyjrzała się swojemu odbiciu w lustrze i zmieniła perły we włosach w białe kamienie. Bardziej pasowały do reszty. Wyszła z pokoju i poszła do jadalni. Tam grzecznie przywitała się z Katriną, wysoką szatynką o piwnych oczach i razem zjadły posiłek. Po chwili służąca przyniosła pocztę. Był tam list z Hogwartu i kilka listów od znajomych Katriny. Vanessa szybko zajęła się tym pierwszym. Po przeczytaniu podała listę potrzebnych rzeczy Katrinie. Ta odeszła od stołu po zjedzonym śniadaniu, aby napisać list do krawca. Tak więc dwa dni później, młoda kobieta pojawiła się w ich domu. Zrobiła Vanessie trzy szaty do szkoły z jedwabiu i trzy z aksamitu, wszystkie szyte na miarę. Potem zajęła się płaszczami. Uszyła dwie piękne peleryny z kapturami i srebrnymi zapinkami. Na każdej rzeczy było wyszyte złote godło Hogwartu. Po wyjściu kobiety Katrina z dziewczynką teleportowały się (korzystały z teleportacji łącznej, aby nie wzbudzać podejrzeń) na ulicę Pokątną. Tam kupiły piękne oprawione w czarną skórę księgi, atrament, zapas piór, składniki do eliksirów, pergamin, kryształowe fiolki, drugą różdżkę (na wypadek jakby, ktoś chciał ją przebadać, na zajęciach i aby oddać ją, gdy ma się szlaban), kociołek i prześliczną wężycę (udało się ubłagać dyrektora). Potem poszły na ulicę Śmiertelnego Nokturnu i kupiły wiele książek o torturach i czarnej magii oraz potężnych eliksirach. Później wróciły do domu, gdzie Katrina, zaczęła uczyć Vanessę eliksirów i zaklęć. Po tygodniu jedenastolatka dostała miotłę. Błyskawicę, której pierwszy model miał się pojawić dopiero za pół roku na rynku w Stanach Zjednoczonych, a za dwa lata w Anglii. Katrina też bardzo długo prosiła dyrektora, aby ten pozwolił Vanessie na posiadanie miotły i przystąpienie do testów na szukającego w drużynie. W końcu się zgodził, a Katrina wróciła do domu. Zastała tam dziewczynkę, która przerabiała miotłę. Rączka, była teraz czarna, a witki i napis srebrne. Dziewczynka zaniosła miotłę do pokoju i zajęła się nauką eliksirów.


______________________________________________________________
* Lodowy feniks - wymyślona przeze mnie istota. Przeciwieństwo zwykłego feniksa. Jego łzy to najgorsza trucizna, która zamraża serce. Istnieje tylko piętnaście przedstawicieli tego gatunku. Krzywdę może im zrobić tylko feniks ognisty.
** Shurikeny - takie gwiazdki nija.